10.VI.2010
Szanowni Państwo,
Miło nam poinformować, że właśnie ukazał się tom pokonferencyjny Granice i ograniczenia. O doświadczeniu granic i ich przekraczaniu pod redakcją prof. Marka Szulakiewicza.
Marek Szulakiewicz
Pytanie o granice należy do tych ważnych pytań, w których chodzi o sprawy „zasadnicze” i „pierwsze”. Formułując je, dostrzegając i określając granice, pytamy o nasz świat i nasze w nim miejsce. Konceptualizacja granic i graniczności ma w dziejach filozofii długą historię. Począwszy od antycznej kategorii apeiron, przez Kanta granice poznania, aż po Jaspersa, Wittgensteina, Blocha... filozofia podejmowała stale próby przemyślenia tej kategorii pod względem ontologicznym, epistemologicznym, językowym, antropologicznym. Dzisiaj powracamy do tego problemu. Dzieje się tak z kilku powodów. Kategoria ta staje się jednym z ważniejszych paradygmatów współczesnego myślenia. Również współczesne wydarzenia polityczne stawiają problem granic wśród ważnych zagadnień kultury. Wystarczy wskazać tu, że Europa pod względem politycznym, militarnym i ekonomicznym znosi granice, lecz wcale nie oznacza to końca granic. Przeciwnie, staje się coraz wyraźniejsze, że problem granic przesuwa się z obszaru politycznego i militarnego, w sferę kulturową, społeczną i jednostkową. Dawne formy ustanawiania granic przekładają się też na nowe formy praktyk politycznych.
Hegel podkreślał, że zawsze, gdy jedno się kończy, inne się zaczyna. Jednak między nimi jest granica, pole między. Filozofia często miała to na uwadze. Już pierwsze zdania filozofii Zachodu wskazują na granice jako centralne jej pojęcie (Anaksymander). Powód łatwo odkryć: bez niego świat myśli nie mógłby być ograniczony a takie ograniczenie jest jakąś wewnętrzną potrzebą naszego myślenia. Myślenie dystansuje, kategoryzuje, dzieli, odgranicza, buduje dystans. Dlatego tam, gdzie pojawia się filozofia, pojawiają się też granice i problem granic. Jednak zarówno język łaciński, jak i język grecki pozostawiają wieloznaczności w samym rozumieniu tego pojęcia. Greckim słowem na określenie granic, linii granicznej było pojęcie horizon1. Kryło ono w sobie wieloznaczności. Podkreśla to wyraźnie Arystoteles (Metafizyka V, 1022a). Język łaciński - przykładowo - używa na określenie granicy finis, limes, terminus. Podobną wieloznaczność spotykamy w językach nowożytnych: język niemiecki używa pojęć Grenze, Schranke, Ende; jezyk francuski: limité, frontiere, borne, extrémité itd. Również język polski zezwala na wieloznaczności. Mówimy: granica, kres, horyzont, zarys, jak również: miara, ograniczenie, kres czegoś dozwolonego itd. Wszystko to prowadzi do wielu nieporozumień: ograniczenie zaczyna funkcjonować w tym samym sensie, co granica. Często już na przykład ograniczenie wolności myli się z granicami wolności itp. Karl Jaspers, który uczynił z pojęcia „granica” podstawową kategorię swej filozofii, utrzymywał, że uświadamiając sobie granice uwalniamy się od niebezpiecznych procesów absolutyzacji. Granice rozdzielają i ograniczają, ale też chronią i zapewniają bezpieczeństwo.
Dlatego granice należą do jednych z podstawowych naszych doświadczeń. Żyjemy wśród nich i sami ustanawiamy je dla siebie i często dla innych. Już określenie własnej tożsamości związane jest z wyznaczeniem granicy między tym, co jest mną, a tym, co takie nie jest. Granice rozdzielają nie tylko obszary (terytoria), ale rozdzielają też ludzi. Ograniczeni przez swą skończoność, lecz jednocześnie zdolni do przekraczania granic, właściwie żyjemy stale „na granicy”, w świecie „między”. Odkrywamy i wyznaczamy wiele granic: granice naturalne (między lądem a wodą), granice sztuczne (polityczne, religijne), granice języka, granice moralności, granice dobrego smaku itd. Pewnym paradygmatem do rozumienia granic są te, które związane są z przestrzenią. I chociaż już G. Simmel wskazywał, że granica nie jest „faktem przestrzennym”, który rodzi efekty społeczne i kulturowe, lecz odwrotnie, jest faktem społecznym i kulturowym, który tylko formułuje się przestrzennie, to jednak nadal odwołanie się do przestrzeni wyznacza sposób jej rozumienia. Ten paradygmat utwierdza nas często w przekonaniu, że granice za swój cel mają rozdzielanie, ograniczanie i (często) wykluczanie. Granice rozdzielają. I to nie tylko terytoria: dzielą ludzi i kultury, idee i myśli. Podkreślić trzeba, że między innymi w wyznaczaniu granic realizowała się funkcja normatywna kultury. Określając normy postępowania i wymuszając przestrzeganie standardów, często właśnie w tym procesie ustanawiania granic kultura spełniała swą funkcję kontrolującą i porządkującą rzeczywistość. Świat porządku, stabilizacji, jasnych zasad jest światem granic i obrony status quo, zaś rozum jest rozumem zakreślającym granice i przywołującym do porządku każdego, kto byłby tak nierozważny, iż pragnie to zmienić. Ograniczenia wyznaczają formalne ramy, dzięki czemu rzeczywistość może być w ogóle pojęta. I wydaje się, że bez tych granic istniałby dla nas tylko chaos.
Lecz procesowi ustanawiania granic partneruje równie często zjawisko ich przekraczania i burzenia. To pierwsze, przekraczanie granic, w których żyją jednostki, grupy i kultury, zazwyczaj towarzyszyło aktom poszerzania świata i zdobywania wolności, co oczywiście nie oznacza, że akty te zawsze wiązały się z rozwojem i postępem: często odwrotnie, prowadziły one do regresu. Nie bez przyczyny religie często namawiały człowieka do przekraczenia sfery bezpośrednich potrzeb i interesów człowieka, i wzywały do „pójścia” dalej, i służenia „wyższemu dobru”. Żyć w granicach i być ograniczonym nie należy do prerogatyw ludzkiego bytowania. Wydostanie się z bolesnej negatywności ograniczenia przez przekraczanie granic, realizujemy na różnych drogach poznania, zrozumienia, komunikacji, a czasem zwyczajnego buntu i mówienia „nie”. Wszędzie tam mamy do czynienia z poszerzaniem rzeczywistości, odkrywaniem innego świata i uznawaniem, że „za granicami” nie wszystko jest wrogie i niebezpieczne. Myślenie i sposób bycia związane z przekraczaniem granic towarzyszył często działaniom reformatorów, rewolucjonistów i proroków. Idea ta prowadziła do zmiany teorii rozwoju i postępu. Dotychczas przyzwyczailiśmy się do tego, że coś nowego może pojawić się jako efekt eliminacji i wykluczenia tego, co „stare”, a co już nie spełnia swej roli. Rozwój był efektem destrukcji, konfliktu i zniszczenia.
Kultura współczesna zmienia ten paradygmat. Łatwo zaobserwować, że zamiast walki i destrukcji pojawiają się zjawiska przekraczania dawnych barier i współdziałania.
Zjawisko zanikania granic i ich niszczenia, pojawia się jako trzecie wydarzenie człowieka i kultury związane z granicami. Demontaż taki często jest przedstawiany jako samooświecenie człowieka, społeczeństwa i kultury, i konieczność nieograniczonego otwarcia na wszystkie kultury i wszystko inne. Jest to idea budowy homogenicznego świata, w którym wszystko jest „takie-samo”, zostaje zrównane i usytuowane na jednej płaszczyźnie. Coraz częściej kultura współczesna dostrzega, że granice są źródłami konfliktów, podziałów, wyobcowania, i zmierza do ich zniszczenia. Procesy niszczenia granic zachodzą tak szybko, że wraz z nimi wdziera się do wnętrza kultury trywializacja, zatarcie hierarchii i różnicy między dobrem a złem, złym i dobrym porządkiem społecznym, prawdą i fałszem (kłamstwem), tym, co ludzkie, i tym, co ludzkie nie jest itp. Zwycięża egalitarny uniwersalizm, i on też jest przedstawiany jako wielkie osiągnięcie współczesności. Jednak zacieranie się granic oznacza też kłopoty z orientacją, na skutek rozchwiania się hierarchii aksjologicznej. I często bywało też tak, że niedostrzegając granic, człowiek przeżywał zaburzenia swej tożsamości, stawał się nieszczęśliwy i zagubiony. Tracimy poczucie głębi i tajemniczości istnienia, odbierając świat jako nieuporządkowaną, chaotyczną nieskończoność. Człowiek, co prawda, coraz bardziej zwraca się ku swemu wnętrzu, sam przejmuje funkcje normatywne, lecz nie dostrzegając żadnych granic ma też kłopoty z porządkowaniem swego świata i rzeczywistości, w której żyje. Już idee przekraczania granic narażały nas często na niebezpieczeństwa, stresy i frustracje. A jednak, mimo tych wszystkich niebezpieczeństw, postępowanie takie było (jest) częstym udziałem człowieka, czyniąc z nas homo transgressivus. Niszcząc granice i sprawiając, że ulegają one skruszeniu, musimy znaleźć nową teorię doświadczenia, która mogłaby zastąpić ideę ograniczonego i uporządkowanego świata, ideą świata otwartego, lecz równie bezpiecznego, co tamten.
Takie wypracowanie nowej perspektywy stale pozostaje jednak zadaniem współczesnej kultury. Jedno jest wszak już pewne, teoria ta powinna mieć charakter otwierania rzeczywistości, a nie jej zamykania i ograniczania. Dotychczasowe teorie doświadczenia, zostają w tym kontekście rozpoznane jako niebezpieczne dla samego człowieka i kultury, właśnie ze względu na owo ograniczanie i zamykanie, w których człowiek często zyskiwał na prawdzie, lecz tracił bogactwo doświadczenia. A zatem „otwartość doświadczenia” staje się wyznacznikiem tej nowej poszukiwanej teorii. Świat i nasze doświadczenie jest światem otwartym ku nowym możliwościom. I to nie tylko w wymiarze naszym, ludzkim, czyli pozyskiwania stale nowych doświadczeń, ale też w wymiarze metafizycznym; otwarty jest on „ku nowym”, wyższym formom istnienia. Możemy powiedzieć, że zawsze jest jakieś „jeszcze”, „bardziej”, „więcej”, „inaczej” i nie wolno ograniczać się do tego, jaki świat „jest”, lecz ciągle ujawniać to, jaki świat „może i powinien” być. Złudzeniem jest sądzić, że zamknięcie doświadczeń, czyli ograniczenie do „tu i teraz”, może prowadzić do zysku bezpieczeństwa, ułatwiając ład i porządek, ponieważ wszystko może pojawić się w nim uporządkowane i we właściwym miejscu. Jest to jednak zawsze bezpieczeństwo opłacone ceną eliminacji momentów historycznych, likwidacją nowości i gloryfikacją statyczności.
Wszystko to buduje nowy układ kulturowy, w którym odkrywamy, że jesteśmy nadal poszukującymi, zaś funkcje normatywne przejmuje sama jednostka. Jednocześnie odkrywamy różnorodności, konieczność otwierania umysłów i pokonywania uniformizacji. Wydaje się, że każdy z nas ma swoją własną rzeczywistość. Ale też im bardziej mówimy o otwartości, tym bardziej też zacierają się granice, które dotychczas warunkowały tożsamość jednostek i kultur. Otwarte doświadczenie, które było pragnieniem i nadzieja metafizyków, wiąże się z jakościową zmianą w ujmowaniu przez człowieka siebie samego, swego świata i relacji z innymi. Otwierając doświadczenie burzymy granice i odbieramy je nie jako zwiastuny porządku i hierarchizacji, ładu świata i nadziei, lecz jako niebezpieczne (niekorzystne) ograniczenia. Z tym właśnie najczęściej kojarzyły się granice.
Lecz i tu, w konieczności otwierania doświadczeń, pojawiają się trudności. Łatwo uznaje się, że jesteśmy ograniczeni naszym umysłem, podlegamy nieokreślonym mocom i nie możemy sami przed sobą ujawnić tego, kim naprawdę jesteśmy, jak rozumiemy swój świat i „to”, co jest dla nas Najważniejsze. Z drugiej jednak strony, chcąc uniknąć tego niebezpieczeństwa „niewiedzy”, podejmuje się niebezpieczne próby ponownego zawężenia doświadczenia do jakichś specyficznych treści i eliminuje tym samym wszystkie inne, które nie dają się z nimi pogodzić. W pierwszym przypadku wydaje się, że zasad naszego rozumienia nie możemy poddać analizie, gdyż zawsze mamy je w użyciu. W drugim zaś, absolutyzujemy jakiś jeden wymiar doświadczenia świata, eliminując pozostałe. Jednak pozostawianie naszego doświadczenia otwartym osłabia jakąkolwiek próbę jego totalizacji i uznania istnienia jakiegoś jedynego prawomocnego i właściwego ujęcia rzeczywistości. Kto uznaje paradygmat otwartego doświadczenia, ten nie pozostawia już miejsca na taki totalizm ani na to, że można uchwycić rzeczywistość całościowo, w jednym systemie.
Chociaż życie ludzkie jest zakorzenione w świecie i często dla własnego bezpieczeństwa ustanawiamy granice, aby świat ten stanowił zamkniętą całość, to jednak przekraczanie owych granic jest zadaniem i nadzieją człowieka. Świat nie jest formą zamkniętą, skończoną i spełnioną. Uczestniczyć w istnieniu zawsze oznacza dla człowieka przyjmować, że świat dzisiejszych doświadczeń i dzisiejszej wiedzy mieści się w „czymś” większym, rozleglejszym, nieodgadnionym. My sami jesteśmy „czymś więcej” i w nas jest też coś nieuchwytnego i niepojętego. Człowiek nie jest „gotowy i skończony” w teraźniejszości swego istnienia, nie jest „tym, czym jest tu i teraz”. Codzienne doświadczenie skończoności i granic rodzi niepokój i domaga się „dalej i więcej”, domaga się nieskończoności. Człowiek bytuje w stale otwartym wymiarze i to otwartym dwojako: ku „jeszcze nie” i ku „już nie”, ma moc negowania, wypaczania i otwierania. Nie jesteśmy przejrzyści i określeni (zamknięci) sami dla siebie, lecz zawsze żyjemy z nierozwiązanymi pytaniami, które uwzględniają „jeszcze coś”, choć nie wiemy co. Człowiek jest otwarty na przyszłość i nigdy nie zadowala go to, co już osiągnął: czeka na spełnienie mając stale coś „przed sobą”. W ten sposób dokonuje się wyłomu w skończoności, przekracza granice i odkrywa nieskończoność, najpierw siebie samego, a później świata.
Próby redukowania człowieka do „tu i teraz”, próby ograniczania, nigdy się nie powiodły. Podobnie jak nie powiodły się próby ograniczenia świata tylko do tego, co użytkowe i przydatne. Nawet w chęci ograniczania bytu człowieka tylko do troski o „codzienny i dzisiejszy świat”, stale pojawiały się elementy tej nieredukowalności i bezgraniczności. Nawet przy chęci zamykania świata tylko do materii i towaru, stale pojawiał się jego wymiar transcendentny. Świat nas zawodzi i ciągle wskazuje, że jest w jakiś sposób problematyczny, coś się w nim nie zgadza i czegoś w nim brakuje. I gdy nawet ulegniemy pozornej oczywistości i pozornemu bezpieczeństwu zamkniętego świata, to sami, wcześniej czy później, burzymy granice przez siebie ustanowione. I gdy nawet dokonujemy ucieczki, chroniąc się w sztucznie stworzonej całości, próbując żyć i realizować się w świecie zamkniętym i ograniczonym, to sam świat zburzy stworzoną przez nas zaciszną pustelnię. Wszystko to wskazuje, że człowiek nie mieści się w swoim świecie i jest otwierającym siebie i świat ku czemuś innemu, jakiemuś „dalej” i więcej. Więcej nawet: doświadcza on realnego, codziennego bytu zawsze w szerszej perspektywie, niż „tu i teraz”. Sytuacja bytowa człowieka ukazuje się jako specyficzny stan „bycia pomiędzy” i „otwartości na”.
Dosyć długo wyrastaliśmy w tradycji, w której kultury przedstawiane były jako niezależne od siebie, jednorodne wewnętrznie i oddzielone niemożliwymi do przekroczenia granicami. Kultura pojmowana jest często jako ustalanie i przekraczanie granic Dzisiaj musimy przyjąć, że kultury nie są wcale takimi oddzielonymi „pojemnikami”, lecz są w jakiś sposób postrzępione, zazębiają się, są splecione i powiązane ze sobą. Nawet tradycyjne kultury nie były nigdy kulturami narodowymi – jak o tym sądził Herder – lecz nosiły zawsze znamiona kultur mieszanych, zaś wiele ich elementów adaptowało się w innych. Wydaje się, że politycznie zorganizowana problematyka kultury związana jest nieuchronnie z granicami, podziałami i zróżnicowaniem, i zmierza do wyznaczania narodowościowej tożsamości. Monokulturalizm jest często wykorzystywany w polityce jako instrument władzy i budowy państwa narodowego. Inaczej jest, gdy problematyka ta określona jest socjologicznie i filozoficznie. Tu granice te ulegają zatarciu, nie spełniają funkcji „odgraniczania”, lecz „miejsca przejścia”. Granica i różnorodność staje się tym miejscem, w którym realizuje się przesłanie C. K. Norwida, dostrzegającego, że narody łączą się nie tylko przez upodobnienia i to wszystko, co mają wspólnego, ale również przez to, co je od siebie różni. Dostrzegając granice łatwiej też dostrzec różnice i odmienności.
Jednak taki swoisty „introwertyzm kulturowy” musi ulec wyraźnej przemianie w dobie spotkań międzykulturowych. Zamiast ujmowania kultury jako ograniczonej, przypisanej do miejsca i zorientowanej na samą siebie, jej cechą podstawową staje się otwartość. Każdą kulturę (w tym i swoją własną) należy obserwować jako otwartą. Świadomość tej otwartości jest koniecznym warunkiem do wzajemnego przenikania się i międzykulturowego przepływu. Ale jednocześnie jest warunkiem trudnym do spełnienia. Kultura jest systemem komunikacji, a w nim unika się za wszelką cenę zakłóceń, które komunikację taką uniemożliwiają. Pojawienie się nowych kodów i znaczeń w takim systemie wprowadza zbyt dużo przypadków niepewności, i system nie spełnia swej roli. Wydaje się, zatem, że trwałość i stabilność kultury zależy od zamkniętości, ograniczania i wyznaczania granic. Jednak współczesna świadomość interkulturowa wymaga przełamania tego nastawienia, uczenia otwartości i podejmowania ryzyka komunikacji nawet z tymi, którzy wydają się radykalnie obcymi.
Trzeba podkreślić, że koncepcje wielokulturowości nie stanowią próby przełamania tych granic, lecz odwrotnie, często je utrwalają. Sama zgoda na wielość kultur nie oznacza bowiem otwartości, a często właśnie odwrotnie, zakłada granice i zmierza do ich budowania na nowo: nie towarzyszy jej chęć spotkania i zrozumienia innej kultury, a tym bardziej chęć bycia razem. Wielokulturowość jest sytuacją, która nam się przydarzyła, stanowi „poziom zero” i dopiero stąd może wyrastać próba wytworzenia nowej jakości, jaką jest interkulturowość. Nikt nie jest w stanie przewidzieć tego, co stanie się, gdy nasza kultura spotka się z inną w inny sposób niż przez podbój i panowanie. Jednak w odwadze do otwartości znaleźć można jeden z ważnych elementów świadomości interkulturowej.
Historia kultury Zachodu dostarcza wiele przykładów na to, że inna kultura i drugi człowiek potrafili być obcymi i źródłem konfliktów wymagając „terapeutycznych” granic i odgraniczeń. Podstawy takich działań są też od dawna rozpoznane. „Każde indywiduum – pisał R. Girard – przejawia tendencje do czucia się „bardziej innym” od wszystkich bliźnich i równocześnie każda kultura przejawia tendencje do myślenia o sobie nie tylko jak o różnej od innych, lecz ponadto jak o maksymalnie różnej od innych, bowiem każda kultura podtrzymuje owo uczucie „inności” wśród pozostających w jej kręgu jednostek”2. Stąd zaś tylko krok do potraktowania własnej „inności” z taką estymą, że świat staje się światem wrogów, obcych, nieprzyjaciół, zaś granica swoistą formą obrony przed wojną i agresją. I ten krok ustanawiania „obronnych granic” był często w naszej kulturze wykonywany. „Można osiągnąć wysoki poziom wiedzy i umiejętności naukowych, a także kultury ogólnej – pisał. I. Berlin – a mimo to bez litości niszczyć innych w imię narodu, klasy, czy samej historii. To już nie dzieciństwo, to wtórne, starcze zdziecinnienie w jego najbardziej odrażającej formie”3. Obcy, pozostający poza granicami i jego świat wywodzi się nie stąd, nie należy do tego, co jest tutaj. Granica utwierdza obcość i odrębność.
Jednak obcy, który niekiedy był tylko nosicielem innych wartości (F. Znaniecki), czy też związany był z niezrozumiałością, nie zawsze stawał się wrogiem i nieprzyjacielem. Widać to wyraźnie w greckim słowie ksenos. Słowo to oznacza zarówno obcego, jak i gościa, tego, który „nie jest u siebie”, ale nie jest też wrogiem, potrafił przekroczyć granice, znaleźć się „u nas”, lecz nie jako obcy. Określa się tu zatem nie tyle samego człowieka, co raczej jego status. Można było gościnnie przyjąć kogoś obcego. We współczesnej kulturze dostrzec można również, że w określaniu obcego nie są najczęściej brane pod uwagę jakieś obiektywne kryteria, lecz nasz stosunek do niego. Na przykład miejsca daleko położone często określa się jako obce, lecz wtedy, gdy przestają być obce, w naszej świadomości staja się „bliżej położone”. Obce jest zatem coś dalekiego, z czym nie mamy wielu doświadczeń.
Często jednak w naszej kulturze Obcy, ten, który przekraczał nasze granice, stawał się nieprzyjacielem. Jest to z kolei taki status, gdy zakłada się nie tylko postawę wrogości, ale też gotowość do wyrządzania szkody Obcemu. Drugi jako nieprzyjaciel jest obcym i wrogiem, którego należy unicestwić. Różne były w naszej kulturze jednak strategie zachowań wobec Obcych, „będących poza granicami” począwszy od odebrania jemu tego, co różni, aż po wypędzenia poza obszar, w którym nie stanowił już zagrożenia i umieszczenia tam, gdzie jego „obcość” mogła zostać ukryta: ustanawiało się tu nową granicę „dla obcego u nas”. Zawsze w takich postawach z przeszłości (?) Drugi, który stawał się Obcym, był odsłaniany jako zagrożenie dla tożsamości, bezpieczeństwa kultury. Świat „bez Drugiego” wydawał się też światem bezpiecznym, gdyż w jego obecności właśnie – jak podkreślał J. P. Sartre – ukryte było owo „nienawistne spojrzenie”, odbierające wszystko to, co najważniejsze.
Interkulturowość, w której przełamuje się granice, wymaga zmiany tego nastawienia i ukazywania, że nie istnieje świat, w którym zawsze moglibyśmy czuć się „u siebie”, zaś dążenie do eksterminacji „cudzej” i ponowne wyznaczanie granic, jest rodzajem samozniszczenia. Odmienność, inność jest bowiem włączona w nasze własne bycie, stając się niekiedy warunkiem naszej tożsamości i stanowiąc swoistą jedność ontologiczną. Obcy jest często częścią nas samych. Impuls do takiego interkulturowego spojrzenia szedł też od strony filozofii, która wskazywała na to, że samoświadomość „Ja” nie ma pierwszeństwa przed świadomością innych. Odwrotnie, odkrycie świadomości Innych prowadzi do świadomości Ja. Drugi człowiek z Obcego, stał się Innym, zaś granica z odgraniczeń miejscem spotkań. Dojrzewanie tej postawy oznaczało konieczność zamiany „nienawistnego spojrzenia”, w którym Drugi był zawsze zagrożeniem, w postawę rozumienia, w której stawał się on niezbędną częścią świata. „Innego” można i trzeba zrozumieć, a nie rozbudowywać granice obojętności lub strachu. „Żeby drugi naprawdę był drugim – stwierdza M. Merleau-Ponty – nie wystarczy i nie może być tak, żeby był jakimś dopustem, stałą groźbą absolutnego odwrócenia /.../ zdolnym zmiażdżyć mnie spojrzeniem w proch mojego świata; natomiast musi być tak i wystarczy, żeby miał możność wybicia mnie z mego zasklepienia”4. Drugi nie może być tak obecny w poznaniu uprzedmiotowiającym, lecz tylko w nastawieniu rozumiejącym. Jeden człowiek musi wiedzieć – mówił W. Dilthey – czego chce drugi. Tak powstają elementarne formy rozumienia.
Zaczęliśmy zmierzać zatem od zaniepokojenia tym, co obce, do próby jego zrozumienia. Inny, Drugi, przestał być tym, kto „zagraża”, od którego należy się izolować i przed którym należy się bronić, lecz stał się tym, który „wzywa do zrozumienia” i na to wezwanie musimy odpowiedzieć. Poznanie Obcego musiało być zastąpione rozumieniem Innego. Takie poznanie wystarczało bowiem w tych relacjach międzyludzkich, w których chodziło o zapewnienie sobie bezpieczeństwa obok niebezpiecznego Obcego. Lecz gdy chcemy żyć już nie „obok Obcych”, lecz „razem z Innymi” w świecie interkulturowym wymagane jest rozumienie. Chęć (czy też konieczność) podjęcia takiego rozumienia wskazuje na konieczność przezwyciężenia tradycyjnej dychotomii obcy-swój, w której Drugi był „obiektem” obserwowanym z zewnątrz. Rozpoznanie innej kultury jako obcej (a czasem zagrażającej) prowadziło w przeszłości do różnych reakcji, zarówno od strony „innych”, jak i „swojej kultury”. Najprostszą reakcją na niezgodność między kulturami była „ucieczka” (jako reakcja na poczucie obcości) lub też segregacja terytorialna (jako reakcja na obcych). Te postawy należą – miejmy nadzieję – do niechlubnej przeszłości. Dzisiaj interkulturowa świadomość wyrasta z tej rzeczywistości, w której przedstawiciele różnych kultur żyją obok siebie, współpracują i współtworzą siebie. Wymaga to nabycia przez ludzi nowych umiejętności, które by nie tyle uczyły otwartości w stosunku do obcych, lecz rozumienia tego, co inne i obce: nauczenia się swoistej pokojowej współegzystencji kultur.
W świecie interkulturowym każde doświadczenie obcego jest również doświadczeniem siebie samego. Pisał G. Ch. Lichtenberg: „Jestem przekonany, że nie tylko podziwiamy się w innych, lecz także nienawidzimy się w innych”5. Takie problemy rozumienia Innego bez oddzielającej granicy, są od pewnego czasu przedmiotem dyskusji w hermeneutyce i naukach społecznych6. Prowadzone one są często razem z zagadnieniami inkulturacji i poszukiwaniem warunków możliwości dotarcia do innych kultur. W tym kontekście, właśnie od strony hermeneutyki odkrywa się, że nie ma żadnego ontologicznego statusu „obcości”, lecz jest to zawsze status historyczny, kulturowy, społeczny, polityczny czy też indywidualny. Obcość jest więc tylko rezultatem interpretacji rzeczywistości. Zaś przezwyciężenie tego wymaga przewartościowania tej interpretacji.
W hermeneutycznym zadaniu rozumienia Drugi nie tylko nie jest już Obcym, ale też wymaga, aby relacja międzyludzka z poznawczej, w której chodziło tylko o koncentrowanie na nim uwagi, zmieniła się w etyczną, w której chodzi o skierowanie się ku niemu. „Rozumieć mego bliźniego – stwierdza R. Panikkar – oznacza rozumieć go tak, jak on pojmuje siebie, co może nastąpić jedynie wtedy, gdy wzniosę się ponad dychotomię podmiotu-przedmiotu, przestając znać bliźniego jako przedmiot i poznając go ostatecznie jak samego siebie”7. Drugi w rozumieniu nie jest już Obcym, który wdarł się przez granice, lecz pozostaje „Ty”, ujawniając się w międzyludzkiej relacji osobowej i nie dając się zobiektywizować. Nie może być już „zawłaszczony”, lecz pojawia się w naszej wspólnej rzeczywistości interpersonalnej. Jest bliźnim. „Każdy byt – wskazuje B. Welte – do którego możemy powiedzieć „Ty”, ma szczególną moc, polegającą na zdolności rozpoczynania. Nie jest to nigdy zwykły rezultat powiązania ze sobą działań, rozpoczętych dawniej i na zewnątrz niego. Tam, gdzie samo „Ja” wyłania się naprzeciwko samego „Ty”, tam coś się rozpoczyna. Istoty, do których mówimy „Ty”, mają siłę źródła”8.
Rozumienie Drugiego oznacza zatem skierowanie do Kogoś, kogo spotykam osobiście, poza jakimkolwiek zapośredniczeniem społecznym. Rozumienie staje się tu służebne wobec osób. Rozumieć Drugiego i jego kulturę oznacza odkrycie „u siebie” konieczności zwrócenia się ku niemu, aby „być sobą”. Tu właśnie Drugi zaczyna być rozumiany jako ten, który odsłania mnie dla mnie samego i jest w stanie ujawnić moje własne granice. Niezwykle dosadnie mówi o tym Gadamer: „Należy starać się zrozumieć innego, co oznacza, że trzeba być nastawionym na to, że samemu jest się w błędzie. Dopiero wtedy następuje rozumienie”9. Świadomość interkulturowa wymaga zatem przemiany spotkania z Innymi z takich, które są zapośredniczone przez instytucje i mechanizmy społeczne, w takie, w których spotkanie to odbywa się bezpośrednio, z konkretnym przedstawicielem innej kultury. Dopiero taki „konkretny” drugi jest w stanie zmniejszyć balast znaczeń niesiony przez inna kulturę. Interkulturowe myślenie przyjmuje tezę, że „obcy jest w nas”10 i nie może już teraz chodzić o to, aby „gościnnie” przyjąć obcego u siebie, ani też o integrację, lecz o współzamieszkiwanie. Obcy nie wyrasta teraz z odmiennej kultury, lecz staje się częścią nas samych i naszą drogą do samoświadomości. Rozumienie jest drogą do właściwej transgresji.